Upał lał się z nieba niczym najbardziej zdradliwy deszcz. Pomimo zbliżającego się wieczoru, pogoda nie zamierzał nikomu odpuścić dziennej dawki słońca, doskonale wiedząc, że trzecia część ludzkości wolała kryć się przed nim podczas skwarnego południa. Jadącemu pustym wozem rolnikowi pozostało dziękować, że szlak ku stolicy wiódł go przez leśne ostępy, gdzie drzewa nieugięcie walczyły z promieniami ognistej kuli. Zbójców nie miał się po co obawiać - ani on, ani wóz, ani ciągnąca go poczciwa szkapa nie posiadali niz wartościowego. Ponadto w tej części lasów nie odnotowano od dawna żadnego przypadku napaści na podróżnych, zarówno ze strony ludzi jak i zwierząt. Było tu pusto. Tylko śpiew ptaków dawał znać o istnieniu jakiegokolwiek życia.
Widok innych podróżnych raczej by mężczyzny nie zdziwił. W końcu nie tylko on miał tyle oleju w głowie, by wybrać stary szlak zmiast głównego traktu. Szczycił się co prawda sławą najkrótszej drogi do stolicy, lecz także zdecydowanie bardziej narażonego na bandytów, tłoki w pobliżach miast, a także, co za tym idzie, irytujące towarzystwo napuszonych mieszczan, nie będących jeszcze szlachtą, ale stojących wyżej od reszty, o czym nie zapomną ci przypomnieć co drugie zdanie. Mimo świadomości, że nie jest pierwszym ani ostatnim na tej drodze, w życiu nie spodziewałby się tak niecodziennej pary włóczęgów, na jaką trafił tamtego popołudnia...
Poboczem szedł wysoki mężczyzna, a obok niego pod rękę niższa o półtorej głowy kobieta. Pierwszym, co zwróciło uwagę były długie płaszcze z błyszczących piór, spływające niemal po ziemię z ramion nieznajomych. Na podobne pozwolić mogło sobie tylko zamożniejsze małżeństwo. Fakt ten nie nastawiał chłopa pozytywnie do spotkania. Gdy jednak zbliżył się trochę bardziej, dostrzegł dwa raczej istotne szczegóły: zdeformowane stopy z wysoką piętą, opatrzone ptaisimi pazurami, oraz długie, szpiczaste uszy, które zadrgały słysząc zbliżający się wóz. Para odwróciła się. Teraz miał już pewność, że nie byli to znani mu mieszczanie - raczej mało ludzi stroiło się w ptasie czaszki. Mężczyzna uśmiechnął się na widok wozu, powiedział coś do towarzyszki i zatrzymali się, czekając aż woźnica się z nimi zrówna. Rolnik doskonale rozumiał przekaz, podobna sytuacja spotkała go już niejednokrotnie. Zaraz zostanie poproszony o podwiezienie do stolicy. Rozważył więc za i przeciw towarzystwu ekscentrycznych włóczęgów, po czym stwierdził, że chyba nie mają w zamiarach mu zaszkodzić. Nie wypadało więc bez zatrzymania jechać dalej udając, iż nie dostrzegło się pary wystrojonych jak cyrkowcy nieludzi. Było to bynajmniej nieuprzejme.
- Dzień dobry, poczciwy człowieku! - przywitał się z uśmiechem nieznajomy. Czerwonowłosa kobieta zmierzyła go natomiast ognistym wzrokiem, nie wydawała się jednak nieufna. To była czysta ciekawość. Płonące tęczówki błyszczały ciepłem, nie groźbą pożaru.
- A bardzo dobry - odpowiedział woźnica przyjaźnie, zatrzymując się. Pogodna postawa tej dwójki napawała go dobrym przeczuciem. - Tak barwnych drogowskazów jeszcze na tym szlaku nie widziałem. Stoicie tu w jakimś celu?
- Spacer bez celu wydaje się zgoła korzystniejszą opcją, niż stanie również pozbawione sensu. W pierwszym przypadku przynajmniej się poruszamy naprzód, a to zawsze do czegoś prowadzi, nieprawdaż? - stwierdził ptakoczłowiek.
- A prawdaż - zgodził się chłop. - Gdzie więc prowadzi kogo i po co? - dodał, znacząco kiwając głową w stronę swojego rozmówcy.
- Pan wybaczy, zapomnieliśmy się...
Para ukłoniła się równocześnie, odchylając elegancko po jednej ręce na bok. Ku wielkiemu zaskoczeniu razem z nimi odchyliły się lekko domniemane ,,płaszcze”...okazując się skrzydłami. Mężczyzna posiadał prawe, kobieta lewe, jakby podkreślając dlaczego nie podróżują w pojedynkę. O skrzydlatych ludziach niejedno już przyszło prostemu rolnikowi usłyszeć, ale o ludziach posiadających tylko po jednym skrzydle? Mimo cisnącego się na usta głupiego pytania o brak drugiego postanowił się ugryźć w język. Nie miał zielonego pojęcia, czy według ich zwyczajów to obraźliwe czy nie, ale wolał nie ryzykować. Gdyby nie miał jednej nogi i ktoś na upór pytał co mu się stało, raczej szybko straciłby cierpliwość.
- Serkage Ossova... - przedstawił się mężczyzna.
- ...i Rhenawedd Ossova - dodała kobieta.
- Mnie zwą Sancho - odparł rolnik. - A niesie was...?
- Do stolicy, mości panie. Ten szlak chyba tylko w jedną stronę wiedzie - pośpieszył z wyjaśnieniami Serkage. - Celu zdradzić ci nie mogę, albowiem sam go nie znam. Następnego też znać nie będę.
- Czyli artyści? - odgadł Sancho.
- Och, czyli nie pierwszy raz pan to słyszy? - na twarzy Rhen zagościło rozbawienie. Kage chyba jej poglądu nie podzielał. Skrzywił się lekko, zakładając ręce na piersi i mruknął coś o braku oryginalności i kradnięciu cudzych pomysłów.
- Kursuję wtę i z powrotem właściwie co tydzień, pani Ossovo - odpowiedział chłop. - Do Munsontulso pełno wam podobnych ciągnie. Z tym, że oni nie zamierzają wracać, dobitnie przekonani o pewności swojego sukcesu, biedaki. Smutny ich los musiał spotkać.
- ,,Usiedlony artysta”... - Kage przemielił te dwa słowa między zębami.
- To samo w sobie brzmi smutno - Rhenawedd aż wzdrygnęła się lekko. Nie wyobrażała sobie występować w jednym miejscu dzień w dzień, przed tą samą publicznością, na tej samej scenie. Urok spotykania takiej samej widowni polegał na tym, że zdarzało się to rzadko. Jeśli by tak ktoś w ciągu jednego tygodnia widział wszystkie choreografie i usłyszał większość repertuaru, pokazy zrobiłyby się powtarzalne, a także (broń Luninie) nudne.
Sancho kiwnął głową w zupełności się z nią zgadzając, po czym obejrzał się na leniwie kierujące się ku zachodowi słońce. Na niebie pojawiły się jednak złowróżbne chmury, co nie było niczym niesamowitym, wszak to po największych upałach przychodziły najgorsze burze.
- Chyba nie przystanąłem tu, by gadać z wami o trudach twórczego fachu? - zauważył. - Jeśli tak to wybaczcie, ale dnia całego nie mam, a godzinę drogi stąd jest gospoda, w której muszę się zatrzymać na noc. Jutro z rana ruszam dalej, do Munsontulso. Jeśli więc macie w zamiarze rozwijać ten temat, obawiam się, że będziecie skazani na jazdę na wozie w towarzystwie okropnego dziada i szkapy.
- Dziękujemy z całego ptasiego serca, panie Sancho - Ossova pokłonił się, uznając słowa rolnika za przyzwolenie. Z łatwością wskoczył na wóz i podał dłoń ukochanej, która wsiadła za nim z równie wielką gracją.
Chłop cmoknął na klacz i wóz ruszył. Rhena swoim zwyczajem usiadła po prawej partnera. Avianin wręcz odruchowo rozłożył trochę skrzydło, zanim zdążyła oprzeć się o deski. Rzuciła mu pobłażliwe spojrzenie, ale tak jak zawsze spotkała się tylko z wzruszeniem ramion. Naprawdę nie potrzebowała wszędzie miękkiego oparcia jak księżniczka. To było niekonieczne...ale urocze. Po prostu nie miała serca narzekać na przesadną troskliwość.
- W czym się specjalizujecie, jeśli można zapytać? - zagaił po kilku minutach Sancho.
- Ja, mój drogi przyjacielu, jestem artystą słowa pisanego oraz głoszonego prozą i pieśnią. Rhen natomiast jest nieprzeciętną tancerką - odpowiedział Feniks. - Tak więc jedno z nas zabawia ucho, gdy drugie cieszy oko.
- Faktycznie żeście się dobrali - stwierdził mężczyzna. - Tak jak z tymi skrzydłami...to normalne czy...?
Kania parsknęła śmiechem. Domyślała się, że w końcu padnie to pytanie. Najwyraźniej dla ludzi posiadanie tylko jednego skrzydła było czymś niewyobrażalnym. Jakby się dłużej zastanowić, wątpliwości te nie były pozbawione sensu. W końcu skrzydeł używa się do niczego innego jak latania. Jeśli ptak nie lata, jego gatunek na przestrzeni lat skrzydła te powoli traci. Stają się szczątkowe, poszarpane, niezdatne do pierwotnego celu. Rhenawedd miała własne wytłumaczenie posiadania jednego, w pełni sprawnego skrzydła: skoro natura zabrała avianom jedno ze skrzydeł, po co miałaby jeszcze powoli niszczyć drugie? Toż to był by szczyt brutalności i sadyzmu, a to drugie pojęcie nie zwykło występować w przyrodzie zbyt często.
- To w naszej rasie zupełnie naturalne - wyjaśniła. - Jesteśmy avianami. Tak już u nas jest, że kobiety rodzą się z lewym skrzydłem, aby w przyszłości mogły znaleźć swoje prawe - partnera, z którym spędzą resztę życia.
- Ciekawe - przyznał jej rozmówca. - I imponujące. Ludzie mogliby wam pozazdrościć wierności, gdyby tylko nie mieszali jej z błotem. Dalej jednak nie widzę innego zastosowania dla pojedynczego skrzydła, poza tym waszym symbolicznym. Natura przecież niczego nie robi bez sensu...
Jak na zawołanie z poszarpanej chmury zaczęły spadać pierwsze krople. Po chwili deszcz padał już gęściej, sprawiając, że Sancho zaczynał już tęsknić za upałem. Westchnął pod nosem z lekka zirytowany kaprysami pogody. Nagle nad jego głową zawisło ciemnofioletowe skrzydło, skutecznie chroniąc jego głowę przed wodą. Obejrzał się na Kukułkę, która usiadła bliżej woźnicy, by móc do niego sięgnąć. Kobieta uśmiechnęła się w odpowiedzi. Jej partner, którego skrzydło miało nieco większe rozmiary, jakoś sięgnął nim nad siebie, żeby osłonić także ją.
Sancho uniósł brwi, ale nie umiał znaleźć żadnego komentarza. Odpowiedź była tak głupia, że aż oczywista. Nie miał już więcej pytań w temacie aviańskich skrzydeł.
Zajazd ,,Tańczący kundel” stał na rubieżach jakiejś bezimiennej wioski. Samego skupiska chat nie kojarzył nikt, jednak pytając się o ten mały przybytek, nietrudno było o kierunek. Gdy wóz Sancha wraz ze szkapą i dwójką avian tam dotarł, ulewa rozgorzała na dobre i nie zapowiadało się, by miała przestać przed ranem. Ossovom tym razem nie uśmiechało się zatrzymywanie na noc w lesie. Bez żadnej wymiany zdań jednogłośnie uzgodnili, że zostaną tutaj, a rano może Sancho jeszcze nie będzie miał ich dosyć i pojadą z nim dalej.
Sikorka nie przepadała za karczmami. Zwłaszcza tanimi, obskurnymi, gdzie sufit był stanowczo za nisko, muzykę zastępowała zbiorowa wrzawa, a powietrze dym fajek oraz zaduch alkoholu. Serkage doskonale znając swoją partnerkę zmierzył budynek równie podejrzliwym spojrzeniem i lekko szturchnął Rhen. Czerwonowłosa kiwnęła głową na znak, by się nie przejmował. Czcze gadanie - jej Słowik i tak będzie się o nią martwił, niezależnie od tego co sama sądzi. Jak ona o sobie nie myśli, to ktoś przecież powinien.
Gdy weszli za swoim woźnicą do środka, odetchnęła z ulgą. Gospoda była dwupoziomowa - pomieszczenie o kształcie prostokąta otaczała galeryjka pięterka, zapewne do pokoi gości. Sufit był więc wysoko, a obecna klientela aż niezdrowo cicha. Zamiast zaduchu panowała więc spięta atmosfera, wręcz przesiąknięta zrezygnowaniem oraz frustracją. Najwyraźniej deszcz działał na nerwy wszystkim zmuszonym do postoju podróżnym. Stojący za ladą właściciel zajazdu dostrzegł znajomego rolnika i uśmiechnął się szeroko.
- Sancho! - przywitał się. - Wspaniała pogoda, nie sądzisz?
- Owszem, doskonała - odparł nieco niemrawo chłop. - Dostawa na jutro gotowa?
- Tak, cztery beczki. Zgodnie z zamówieniem. Pomogę ci je rano załadować...
Reszty rozmowy Kukułka nie słuchała, zamiast tego rozglądając się po przestronnym wnętrzu. Goście siedzieli rozmawiając ze zrezygnowaniem lub bez celu gapiąc się w kufel. Było tak głucho, że kobieta mogła dosłyszeć bębniący o gruby dach deszcz. W pustym kącie, gdzie powinni stać muzycy, zostały same dudy i skrzypce, ale ich właścicieli brakowało. Po chwili i ich Rhen dostrzegła: siedzieli równie smętnie co ich instrumenty, przy stole niedaleko. Jeden bawił się pustym kubkiem, drugi turlał po stole smyczek, jakby chciał chciał zagrać i zarazem nie miał na to ochoty. Avianka szturchnęła towarzysza łokciem i wskazała na ponurych minstreli ruchem głowy.
- Ta cisza doprowadza mnie do szału - szepnęła. Mimowolnie nie podnosiła tonu głosu, jakby nie chcąc zaburzyć atmosfery.
- Mnie również - stwierdził Kage. Po chwili uśmiechnął się zbójecko. - Myślisz o tym samym co ja?
- Jak zawsze, skarbie. Czas zarobić na nocleg - Kania odpowiedziała identycznym uśmiechem i od razu pociągnęła Feniksa w stronę stołu.
Bez pytania dosiedli się do dwójki muzykantów. Mężczyźni podnieśli wzrok zaskoczeni.
- Co to za smętne miny? Nie wiedziałem, że deszcz aż tak szkodzi ludziom - zaczął wesoło Serkage.
- To wasze instrumenty? - zapytała Rhena.
Muzycy spojrzeli na nieszczęsne przedmioty i kiwnęli głowami.
- Chyba nie leżą tam dla ozdoby? Toż to zbrodnia porzucać instrument bez należnego potraktowania - zauważył Ossova.
- To nie takie proste, panie ptaku - odpowiedział w końcu dudziarz. - Obiecaliśmy tym ludziom dzisiaj występ taneczny. Ale trupa, którą wynajęliśmy, nie przyjechała.
- Pewnie deszcz ich nastraszył... - rzucił złośliwie skrzypek.
- Wszyscy się zleźli pomimo ulewy tylko po to, by sobie popatrzeć na łądny występ. A tu nici - jego towarzysz westchnął przeciągle. - Próbowalimy już grać, ale nas zbuczeli. Bez tancerzy nic nie zrobimy.
Kogut posłał Rhenawedd znaczące spojrzenie i uśmiechnął się do minstreli:
- Macie panowie tego samego wieczoru niebywałego pecha i równie niebywałe szczęście. Tak się doskonale składa, że ja i moja ukochana także pozbawieni jesteśmy tymczasowo roboty.
- Jesteście tancerzami? - w głosie skrzypka zabrzmiała nadzieja.
- I to nie byle jakimi! - zapewnił avianin. - Tutejsi zapewne nigdy jeszcze nie widzieli tańczących avian, a taki pokaz to nie byle co.
Mężczyźni spojrzeli po sobie pytająco. Dudziarz podrapał się po głowie w namyśle.
- No nie wiem... - powiedział. - Nie znamy swoich repertuarów, a z tamtymi już robiliśmy próby...
- To najmniejszy problem - odparła pewnie Sikorka. - Co to za artysta bojący się improwizacji? Zagrajcie tylko coś skocznego i się dopasujemy.
- Jak tak mówisz...niech wam będzie - zgodził się w końcu muzyk. - Zobaczymy co z tego wyjdzie...
- Najwyżej wywalą nas za próg - rzucił optymistycznie skrzypek.
- I to jest dobre podejście! - Kage klepnął chłopaka przyjacielsko w plecy. - Idźcie grać, a resztę zostawcie nam.
Muzykanci ruszyli więc w stronę swoich intrumentów. Podczas gdy dostrajali jeszcze na wszelki wypadek, para avian rozejrzała się za dobrym, widocznym miejscem mającym zastępować im scenę. Rhen bez dłuższego namysłu wskoczyła na pusty stół blisko środka sali. Gospodarz widząc to urwał rozmowę z Sanchem i już chciał kazać jej stamtąd zejść, ale Orzeł powstrzymał go, rzucając kilka słów wyjaśnienia. Po krótkiej wymianie zdań, właściciel lokalu niechętnie skinął głową. Przez ten czas coraz więcej osób gapiło się z zastanowieniem na łażącą po stole drobną kobietę. Kage usatysfakcjonowany dołączył do swojej partnerki.
- Co chciał? - spytała cicho.
- Upierał się, że to ,,lokal na poziomie” i że takie zachowanie jest niedopuszczalne - odparł krótko Słowik. - Ale gdy zaproponowałem, że zamiast płacenia za pokój możemy zastąpić zamówionych tancerzy, to w końcu odpuścił. I wyzwał nas przy tym od darmozjadów. - ukłonił się teatralnie, rozpoczynając występ.
- Pokażmy mu, że darmowy pokój jest wart występu - Rhenawedd uśmiechnęła się i dygnęła w odpowiedzi.
Muzycy trafnie uznając ukłony za umowny znak, zaczęli grać wesołą melodię. Melodia ostatecznie ściągnęła uwagę już wszystkich, przedzierając się przez długą ciszę. Teraz więc już cała gospoda patrzyła z wyczekiwaniem na parę niecodziennych tancerzy.
Kage? Showtime! :3
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
-
Inne Imię : Serkage (A właściwie - wedle rodzinnej tradycji - Serkage Asedian Nihivio XIV. Na szczęście nikt się tak do niego nie zw...
-
Inne Imię : Rhenawedd (zdrabniane na przeróżne sposoby: Rhen, Rhena, Nawe...jak kto woli. Pełne prawo do wymyślania nowych zdrobnień p...
-
Upał lał się z nieba niczym najbardziej zdradliwy deszcz. Pomimo zbliżającego się wieczoru, pogoda nie zamierzał nikomu odpuścić dziennej da...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz