- Robert! Rusz się leniwa klucho! Mąka przyjechała!
Ta piękna i wyszukana fraza zbudziła mnie z przyjemnego snu. Usiadłam na łóżku i przeciągnęłam się ziewając przy tym nieelegancko. Z trudem wyślizgnęłam się spod cieplej kołdry i poczłapałam do miski z wodą, która miała niezbyt zachęcającą, krwistoczerwoną barwę. Westchnęłam na jej widok po raz kolejny żałując, że odrzuciłam propozycję pewnego maga wody, który w zamian za drobną opłatę chciał mnie nauczyć zaklęcia oczyszczającego życiodajną ciecz. W samej koszuli nocnej wyszłam na korytarz, aby cudownym trafem spotkać syna właścicieli piekarni, tymczasowo służącej mi za noclegownię.
- Hej, młody! - zawołałam chłopaka. - Chcesz zarobić?
Młodzieniec pokonawszy swoją niechęć do mojej osoby podszedł bliżej zainteresowany. Wtedy wcisnęłam mu w ręce miskę z czerwoną cieczą.
- Przyniesiesz świeżą wodę? Dzięki.
I nie czekając na odpowiedź zamknęłam drzwi od pokoju. Posłaniec wrócił, a ja zdążyłam się w tym czasie wstępnie przyodziać.
- Co tak długo? - zapytałam z irytacją.
- Gdzie moja wypłata? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Za tak mozolne wykonanie zlecenia ci się nie należy.
- Co?!
- Żartuję - uległam błagalnemu spojrzeniu ogromnych brązowych oczu. - Łap.
Moneta z brzękiem upadła na drewnianą podłogę. Refleksu to chłopak nie miał. Gdy dokończyłam poranną toaletę i całkowicie się ubrałam opuściłam piekarnię, pozdrawiając przy tym jej właścicieli. Może i byłam zbirem, ale gościnę potrafiłam uszanować. Nawet jeśli była ona narzucona groźbami i ostrzem miecza przy gardle. Dostojnym krokiem zbliżałam się do centrum stolicy. Pora była dość wczesna, lecz i tak tłum był przytłaczający. Miało to jednak swoje plusy. Przechodząc obok straganu z owocami mogłam porwać jedno jabłko nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Zadowolona z udanego łupu szłam dalej w miedzy czasie pożerając zdobycz. Zdążyłam zjeść cały owoc zanim trafiłam do celu. Sklep z przeróżnymi dobrami, od tkanin, przez narzędzia na drobnej broni kończąc był prowadzony przez Filiusa. Krasnoluda bedącego rownocześnie pośrednikiem pomiędzy stołecznymi najemnikami, czy mordercami, a potencjalną klientelą.
- O! Witam panią Stark! - pomieszczenie wypełnił jego niski i donośny głos. - Co panią dziś do mnie sprowadza?
Zadając pytanie wskazał teatralnym ruchem ręki coś na kształt krzesła, czy taboretu stojące obok lady. Było umiejscowione tak, aby siadający mógł oprzeć się o ścianę i nie utracić kontaktu wzrokowego z właścicielem sklepu. Zajęłam wskazane miejsce dziękując krasnoludowi skinieniem głowy.
- Nuda Filiusie - odpowiedziałam w końcu. - I pusta kieszeń.
- Niestety muszę cię zmartwić. Ostatnio krucho ze zleceniodawcami.
- Ah to wielka szkoda - odparłam zakładając jedną nogę na drugą. - Jesteś pewien, że nic nie masz?
Informator pomyślał przez chwilę (zawsze śmiesznie przy tym wyglądał) i już otworzył usta, gdy przerwały mu otwierające się drzwi. Stanął w nich starszy mężczyzna o zasłoniętej kapturem twarzy. Moje próby niezauważalnego podejrzenia oblicza obcego nie były zbyt owocne, lecz odniosłam wrażenie, iż skądś jegomościa znałam. Nowy klient zauważył jednak moje ciekawskie spojrzenie.
- Czyżbym się panience spodobał, że tak się we mnie wpatruje? - na jego ustach cześciowo zasłoniętych siwą brodą zagościł jednoznaczny uśmieszek.
- Nie do mnie takie żarty, dziadku - odparłam tonem głosu ostrzegając obcego, że nie ze mną te numery.
Ten zrozumiał aluzję. Zwrócił się do Filiusa. Nie usłyszałam o co mu chodziło, gdyż bardziej zajęta byłam zdrapywaniem zaschniętej na rękawie krwi. Moją uwagę przykuł jednak dźwięk pełnej do granic możliwości sakiewki, z której klient wyciągnął parę monet. Po zakończeniu transakcji zabrał zakupiony przedmiot i spoglądając jeszcze na mnie ciekawie pożegnał się, po czym wyszedł. Wstałam z taboretu i mrucząc pod nosem pożegnanie krasnoludowi opuściłam sklep. Po chwili dyskretnego przeczesywania wzrokiem tłumu dostrzegłam przygarbioną, zakapturzoną postać. Zaczęłam przedzierać się w jej kierunku. Musiałam zdążyć przed odejściem celu w mniej ruchliwą uliczkę, lecz również uważać, żeby nie zwrócić na siebie jego uwagi. Poprawiłam swój kaptur i zbliżyłam się na odpowiednią odległość od staruszka. Gdy byłam wystarczająco blisko popchnęłam go delikatnie imitując własne potknięcie.
- Oj, przepraszam bardzo - powiedziałam, aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń.
Po chwili szłam już w przeciwnym kierunku chowając swoją zdobycz przed potencjalnymi gapiami.
Królu? Zauważysz kradzież?
Ta piękna i wyszukana fraza zbudziła mnie z przyjemnego snu. Usiadłam na łóżku i przeciągnęłam się ziewając przy tym nieelegancko. Z trudem wyślizgnęłam się spod cieplej kołdry i poczłapałam do miski z wodą, która miała niezbyt zachęcającą, krwistoczerwoną barwę. Westchnęłam na jej widok po raz kolejny żałując, że odrzuciłam propozycję pewnego maga wody, który w zamian za drobną opłatę chciał mnie nauczyć zaklęcia oczyszczającego życiodajną ciecz. W samej koszuli nocnej wyszłam na korytarz, aby cudownym trafem spotkać syna właścicieli piekarni, tymczasowo służącej mi za noclegownię.
- Hej, młody! - zawołałam chłopaka. - Chcesz zarobić?
Młodzieniec pokonawszy swoją niechęć do mojej osoby podszedł bliżej zainteresowany. Wtedy wcisnęłam mu w ręce miskę z czerwoną cieczą.
- Przyniesiesz świeżą wodę? Dzięki.
I nie czekając na odpowiedź zamknęłam drzwi od pokoju. Posłaniec wrócił, a ja zdążyłam się w tym czasie wstępnie przyodziać.
- Co tak długo? - zapytałam z irytacją.
- Gdzie moja wypłata? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Za tak mozolne wykonanie zlecenia ci się nie należy.
- Co?!
- Żartuję - uległam błagalnemu spojrzeniu ogromnych brązowych oczu. - Łap.
Moneta z brzękiem upadła na drewnianą podłogę. Refleksu to chłopak nie miał. Gdy dokończyłam poranną toaletę i całkowicie się ubrałam opuściłam piekarnię, pozdrawiając przy tym jej właścicieli. Może i byłam zbirem, ale gościnę potrafiłam uszanować. Nawet jeśli była ona narzucona groźbami i ostrzem miecza przy gardle. Dostojnym krokiem zbliżałam się do centrum stolicy. Pora była dość wczesna, lecz i tak tłum był przytłaczający. Miało to jednak swoje plusy. Przechodząc obok straganu z owocami mogłam porwać jedno jabłko nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Zadowolona z udanego łupu szłam dalej w miedzy czasie pożerając zdobycz. Zdążyłam zjeść cały owoc zanim trafiłam do celu. Sklep z przeróżnymi dobrami, od tkanin, przez narzędzia na drobnej broni kończąc był prowadzony przez Filiusa. Krasnoluda bedącego rownocześnie pośrednikiem pomiędzy stołecznymi najemnikami, czy mordercami, a potencjalną klientelą.
- O! Witam panią Stark! - pomieszczenie wypełnił jego niski i donośny głos. - Co panią dziś do mnie sprowadza?
Zadając pytanie wskazał teatralnym ruchem ręki coś na kształt krzesła, czy taboretu stojące obok lady. Było umiejscowione tak, aby siadający mógł oprzeć się o ścianę i nie utracić kontaktu wzrokowego z właścicielem sklepu. Zajęłam wskazane miejsce dziękując krasnoludowi skinieniem głowy.
- Nuda Filiusie - odpowiedziałam w końcu. - I pusta kieszeń.
- Niestety muszę cię zmartwić. Ostatnio krucho ze zleceniodawcami.
- Ah to wielka szkoda - odparłam zakładając jedną nogę na drugą. - Jesteś pewien, że nic nie masz?
Informator pomyślał przez chwilę (zawsze śmiesznie przy tym wyglądał) i już otworzył usta, gdy przerwały mu otwierające się drzwi. Stanął w nich starszy mężczyzna o zasłoniętej kapturem twarzy. Moje próby niezauważalnego podejrzenia oblicza obcego nie były zbyt owocne, lecz odniosłam wrażenie, iż skądś jegomościa znałam. Nowy klient zauważył jednak moje ciekawskie spojrzenie.
- Czyżbym się panience spodobał, że tak się we mnie wpatruje? - na jego ustach cześciowo zasłoniętych siwą brodą zagościł jednoznaczny uśmieszek.
- Nie do mnie takie żarty, dziadku - odparłam tonem głosu ostrzegając obcego, że nie ze mną te numery.
Ten zrozumiał aluzję. Zwrócił się do Filiusa. Nie usłyszałam o co mu chodziło, gdyż bardziej zajęta byłam zdrapywaniem zaschniętej na rękawie krwi. Moją uwagę przykuł jednak dźwięk pełnej do granic możliwości sakiewki, z której klient wyciągnął parę monet. Po zakończeniu transakcji zabrał zakupiony przedmiot i spoglądając jeszcze na mnie ciekawie pożegnał się, po czym wyszedł. Wstałam z taboretu i mrucząc pod nosem pożegnanie krasnoludowi opuściłam sklep. Po chwili dyskretnego przeczesywania wzrokiem tłumu dostrzegłam przygarbioną, zakapturzoną postać. Zaczęłam przedzierać się w jej kierunku. Musiałam zdążyć przed odejściem celu w mniej ruchliwą uliczkę, lecz również uważać, żeby nie zwrócić na siebie jego uwagi. Poprawiłam swój kaptur i zbliżyłam się na odpowiednią odległość od staruszka. Gdy byłam wystarczająco blisko popchnęłam go delikatnie imitując własne potknięcie.
- Oj, przepraszam bardzo - powiedziałam, aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń.
Po chwili szłam już w przeciwnym kierunku chowając swoją zdobycz przed potencjalnymi gapiami.
Królu? Zauważysz kradzież?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz